Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

groszem, gdy jej wpadł w rękę, tylko nie miała natury żebraczej; było dla niej daleko łatwiej ukraść niż prosić.
A przytem uprawiała, stosownie do pory, rozmaite rzemiosła, które przy potrzebach zredukowanych do minimum, pomagały jej do życia. Rano zwykle kręciła się na którym targu, bo często obładowana gosposia lub kucharka kazała jej nieść coś za sobą; w czasie letnim sprzedawała kwiaty, albo też na wybrzeżu wiślanem, u przewozu, wołała przewoźników bawiących w szynku, skoro nadchodzili jacy państwo. Czasem ją kto posłał z listem; taniej od posłańca, za dziesiątkę, biegła chętnie na drugi koniec miasta, a sprawiła się tak samo jak kto inny i stokroć prędzej wróciła.
W niedzielę zaś zwykle pilnowała dziecka jakiej rzemieślniczki. I teraz wyszedłszy z kościoła z próżnemi rękami, kierowała się na Podwal; była tam bowiem młoda żona czeladnika szewskiego, która dawała jej w takie pogodne niedziele talerz krupniku lub parę kartofli i kazała kołysać małą córeczkę przez czas, kiedy ona sama szła z mężem na spacer.
Możeby ją kto był wziął na służbę, ale Maryś przywykła była do włóczęgi, do wygrzewania się na słońcu, do robienia tego co jej się podoba.
A przytem wiedziała dobrze, iż na takie małe sługi jak ona, zwala się zwykle najcięższa