Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czas ktoś kazał jej wykonać rzecz najtrudniejszą, nie zawahałaby się z pewnością, wszystko zdawało jej się łatwem, wszystko możebnem, patrzyła na ptaki lecące w powietrzu i byłaby chciała jak one rozpuścić skrzydła i prawie dziwno jej było, że ich nie posiadała.
Katastrofa, jaka spotkała jej matkę i uczyniła ją zupełną sierotą, nie zmieniła wcale jej doli, to też przyjęła ją filozoficznie. Gdy ją kto spytał co się z matką stało, odpowiadała ściągając wątłe ramiona: — Ha! kto tam wie.
Trzeba też przyznać, że ani moralnie ani materyalnie nie poniosła z tego powodu szkody żadnej; moralnie, gdyż matka nie dała jej najelementarniejszego wychowania, w kształcie jakichbądź zasad lub pojęć; materyalnie, bo opieka macierzyńska przedstawiała jej się jedynie w postaci łajań, szturchańców i razów.
Co do potrzeb, Maryś przywykła była od dawna radzić sobie sama i tak też czyniła dalej.
Była ona nad wiek swój, a może tylko nad wzrost rozwiniętą.
Dzieci wychowane w nędzy zazwyczaj nie pokazują lat swoich. Kiedy Maryś zręczna jak kotka, cicha jak mysz, chuda o suchych ramionach i nogach jak patyki, biegała po deskach i czółnach na powiślu wygrzewając się na wiosennem słońcu lub kryjąc od skwaru pod szopą stojącą na piasku wybrzeża, trudno jej było dać więcej nad lat osiem lub dziewięć; kiedy