Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stkich o jego niewinności, tylko nie samego siebie.
Dziewczyna o siwych oczach powstała wraz z matką, tak jak inni. Tylko gdy inni wychodzili tłumnie, ona się tak oddalić nie mogła. Ona musiała wpródy zobaczyć go, wypowiedzieć choć w jednem słowie lub spojrzeniu wszystko, co czuła.
— Pan obroniłeś niewinnego, zawołała, widząc go przy sobie.
Nie odpowiedział nic. Być może, iż te słowa zadźwięczały mu trochę fałszywie. Nie pomyślał przecież wyprowadzać ją z błędu. Czytał zachwyt na jej twarzy, imię jego powtarzały wszystkie usta, widział, że otwierała się przed nim jasna przyszłość i był nią upojony.
A podsądny? On nie rozumiał uwalniającego wyrokn, jak nie rozumiał całego biegu sprawy Hałas, który powstał pomiędzy publicznością, na kształt szumu wzburzonego morza, nie powiedział mu nic, zwrócił na swego obrońcę niespokojne, błagalne wejrzenie. Ale on już był daleko, przy pięknej pannie.
Przyszło mu na myśl, że nadzieja wolności była dla niego stracona, że adwokat nie chciał mu tego powiedzieć i spuścił głowę na piersi. Czuł, że teraz miało się z nim dziać coś okropnego, zdawało mu się, że wpada w jakąś otchłań, że zaciskają się nad nim mury i sklepienia. Dusił się, a w pamięci jego jasne pro-