Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zarówno jak przed kratką sądową, lubił bronić spraw uważanych za zrozpaczone, a sprawa biednego Tomka Jędrasa należała do tej kategoryi.
Powstał więc odważny, niezachwiany, pan siebie, z pozoru chłodny zupełnie. Przeciw kwiecistej, szumnej, pełnej frazesów mowie prokuratora, wystąpił z wstrzemięźliwą wymową logiki. Nie próbował bynajmniej rozczulić nad losem swego klienta, powierzchowność jego nie nadawała się zupełnie do tej zużytej, a tak często udającej się sztuki, wyszedł wprost z przeciwnego założenia. Tomek Jędras, przezwany dzikim Tomkiem, był brzydkim, nieokrzesanym, uosobiał nawet w obec mało rozwiniętej ludności miejskiej stopień niższy; na te wszystkie okoliczności położył on nacisk wyraźny; okoliczności te wpłynęły bowiem na położenie, jakie we wsi zajmował, na to, że był od wszystkich nielubiany, bo z nikim się nie zbliżał, las przenosił nad pole, las był mu miejscem rodzinnem, towarzystwem, najmilszem schronieniem. Ale czyż dlatego miał on być zbrodniarzem?
Życie jego całe było zagadkowem, mówil świadkowie. Zagadkowem jest wszystko na świecie, co niższem lub wyższem jest od zwykłego poziomu. Ludzie we wsi szydzili sobie z dzikiego Tomka, to też on od nich uciekał, a że od nich uciekał, posądzali go o wszystko złe, jakie się w niej spełniało, mówili, że musiał żyć