Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łzy moje, tłumione tak długo, za męczarnie, jakich doznałam, za to, że zajęła miejsce moje w twojem sercu i w twojem życiu.
— Twoje miejsce? powtórzyłem z ironią pogardy.
— Za to, mówiła dalej, nie zważając na przerwę moją, że ja jestem nikczemną, pogardzoną żoną, a ona aniołem i świętą. Zygmuncie, nie jest ona tutaj aniołem pokoju!
Ja nie wiem sam co byłbym odpowiedział, ta kobieta, z uporem dziecka bezrozumnego, drażniła szaleństwo moje, ale w tej chwili w progu ukazała się Augusta, a cały gniew mój stopił się w zachwycie. Osrebrzona promieniami zachodzącego księżyca, spokojna, w skromnej sukni, której od wczoraj nie zdjęła, stanowiła zupełną sprzeczność z gwałownym nieładem Melanii.
— Masz pani słuszność, wyrzekła łagodnie z dziwną pokorą, nie byłam tutaj aniołem pokoju. Bóg widzi, nie wiedziałam o tem i poświęciłabym życie, żeby naprawić złe, uczynione mimowolnie, wówczas mogłabyś mi pani przebaczyć; dziś czuję, że to niepodobna.
Ale widok Augusty rozdrażnił tylko Melanię.
— Nie zwiedziesz mnie, zawołała, tym udanym wzrokiem niewinności,
Augusta, nie zważając na jej słowa, zbliżyła się do niej tak smutno, tak posępnie, żem odgadł w jej wzroku nieszczęście.
— Nie o mnie chodzi teraz, wyrzekła po cichu z niepokojem, patrząc na nas po kolei, Zosia wydaje mi się słabą, na mocną gorączkę i lękam się...