Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w stanie mi się obronić, i czułem w moich ramionach jej wątłą kibić wstrząsaną serdecznem łkaniem.
— Przebacz mi, przebacz, mówiłem, bo na to jedno słowo zdobyć się mogłem, cisnąć ją coraz gwałtowniej do siebie, zapominając o świecie całym w słodyczy tego uścisku, tuląc ją jak dziecko rozpłakane.
Ale Augusta szybko powróciła do siebie i odpychając mnie lekko podniosła się chwiejąca, tak że wesprzeć się musiała o poręcz fotelu; jam pozostał na kolanach nieruchomy przy niej. Chwilę trwało pomiędzy nami milczenie, jakbyśmy oboje szukali słów daremnie, tylko wzrok Augusty ciążył na mnie.
W końcu ona zbliżyła się da mnie, i podając mi rękę wyrzekła łagodnie, patrząc mi w oczy błagalnym wzrokiem.
— Daj mi pan słowo, że szaleństwo to już minęło, już nie wróci więcej.
Wstrząsnąłem głową ze zwątpieniem, a ona złożone ręce podniosła ku mnie.
Jakieś uczucie zadowolonej dumy odezwało się w mojej piersi; ona upokorzyła się przedemną, i ja też chciałem stanąć na wysokości tej roli.
— Daruj mi pani, rzekłem, tę smutną scenę, wywołaną twoją obecnością; daruj mi, żem się zapomniał, żem nie mógł znieść myśli rozstania. Powinienem był oszczędzić ci przykrego widoku, przeczekać dni kilka z odwagą. Przyznaję, żem był samolubnym i niecierpliwym. Czego chcesz pani więcej?
Starałem się wymawiać te słowa z chłodną grzecznością.