Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cić, ale to być nie może, byś mnie obcą kochała więcej niż rodziców.
— Tyś nie obca — zawołała Zosia — gdym chorowała przeszłej zimy na odrę, tyś nie spała przez tydzień i godziny jednej, ile razy otworzyłam oczy widziałam cię pochyloną nad mojem łóżeczkiem, a mama i tata przychodzili tu tylko czasami. Pamiętam jakeś wtenczas zmizerniała i pobladła, doktór bał się byś sama nie zachorowała. Nikt tak jak ty na pytania moje odpowiadać nie umie; mama nie lubi rozmawiać ze mną, a tata odpowiada mi zawsze, że tego zrozumieć nie potrafię, ty jedna wytłomaczysz mi zawsze wszystko, a umiesz tak rozkazywać, że cię zawsze posłucham z rozkoszą. Ja nie tęsknię za mamą i tatą, a czuję, że umrę za tobą.
I tu łzy jej się wzmogły, wieszała się na ramionach Augusty z niepohamowaną dziecinną rozpaczą. Patrzyłem na to ze łzami w oczach.
— Czyż nawet żal tego biednego dziecka — odezwałem się w końcu — czyż nawet miłość jego zatrzymać cię pani nie zdoła? Zosia ma słuszność, że cię kocha więcej niż ojca i matkę, byłaś dla niej więcej niż oni.
Augusta obróciła się nagle na dźwięk mego głosu i spojrzała na mnie oczyma łez pełnemi, z wyrazem serdecznego wyrzutu. Ale Zosia usłyszała mnie także i zrozumiała od razu, że we mnie znajdzie poparcie.
— Tato — zawołała, rzucając się ku mnie — tato, ty nie pozwolisz by ona pojechała.