Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kłam by odgadywano zachcenia moje zanim je wymówię, by każda chmurka przelatująca po mojem niebie, znalazła echo w sercu matczynem, usuniętą została przez ojca. Zostałam nagle samą na świecie, niezdolna pokierować sobą, niezdolna zdrowo myśleć, porównywać i wybierać.
— Ja także byłem sierotą — wyrzekłem, uderzony podobieństwem losów naszych.
— Opiekunem moim — mówiła dalej Augusta, nie zważając na przerwę moją, został daleki krewny, zaledwie znany mi z widzenia, dostałam się do jego domu. Serce moje rozdarte poniesioną stratą, skrwawione i miękkie, rwało się do współczucia, do serca, nie spotkałam go tam; pierwszy powiew życia zmroził moje uczucia. Opiekun mój był młody, wytworny, żona jego piękna i zazdrosna, nie mogła znieść obok siebie młodszej i jak mówiono, piękniejszej. Oboje pozbawieni byli zupełnie tego moralnego zmysłu, który daje nam klucz do serc ludzkich; wszystko co szlachetne i wysokie, leżało po za granicami ich pojęć, atmosfera tego domu jak rdza padała na myśli, brudziła serca, mąciła pojęcia. W mojej szesnastoletniej głowie, rozkołysanej czułą a nieprzewidującą miłością matki, rozwiniętej pod szlachetnym kierunkiem ojca, wszystko było dopiero przeczuciem nieujętem w przekonanie, cierpiałam więc nie wiedząc dla czego, nie mogąc zharmonizować się z otaczającym światem.
Dotąd ta powieść odpowiadała zupełnie przeszłości mojej, jakim sposobem, gdzie i kiedy rozbiegły się duchowe drogi nasze? Słuchałem jej chciwie.