Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rodzice odumarli mnie dzieckiem, tak, że nawet w pamięci nie pozostał mi ich obraz. W dwudziestym pierwszym roku życia byłem sam na świecie, bo opieka sądziła, że mi już w niczem dłużną nie jest, skoro przechowała mi majątek i nie szczędziła mi na wykwintne wychowanie. Byłem więc sam na świecie bez żadnego moralnego kierunku, bez serdecznego związku, nie miałem bowiem sióstr ni braci, bez istoty żadnej, coby miała wpływ jaki na umysł mój burzliwy.
Majątek miałem znaczny, swobodę najzupełniejszą, powierzchowność piękną. Kobiety oglądały się za mną z uśmiechem, wzbudzałem zazdrość towarzyszów, ale sam nie byłem szczęśliwy. Samotność serca od lat najmłodszych, odwyknienie od miększych uczuć, przekonanie, że nikogo nie obchodzę na świecie, wyrobiły mi charakter dziwny. Od dzieciństwa zamknięty byłem w sobie, chłodny i dumny na pozór, nosiłem w głowie chaos nierozwikłanych myśli, w piersi żar nienasyconych pragnień, nie umiałem odszukać w koło siebie bratniego serca, przyjaznej dłoni, nie umiałem posiąść ni zdobyć niczego, bo zawsze jakiś rodzaj dumy, wstydu, czy niewiary w siebie, zapierał mi słowa na ustach,