Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

te zimne słowa na jej ustach padły na mnie lodem, byłem nadto szczerym, by działać rozważnie.
Teraz nie miałem nawet żalu do niej, Wyrzekłem prawdę przed chwilą, nie czułem już nic prócz boleści.
Nie wiem juk długa tak zostawałem, przygnieciony ciężarem bytu, ciężarem zmarnowanych nadziei, czując, że mi znikał ostatni promyk światła. Pogrążony w ciemnościach rozpaczy, nie byłem nawet w stanie zważać na to, co działo się w koło mnie.
A tymczasem wiosenna burza zbierała się na niebie, huk grzmotów rozlegał się zdala. Słyszałem nierozumiejąc, nie widząc, nie czując prawie ulewnych strumieni deszczu; aż w końcu fizyczne uczucie zimna, dreszcze i ból zgorączkowanej głowy powróciły mnie do przytomności. Powstałem machinalnie i zaledwie zdołałem dowlec się do domu. Czoło ciążyło mi ołowiem, skronie pulsowały gwałtownie, jakiś zamęt i zawrót w mózgu odbierał mi pamięć chwilami.
Augusta w jadalnym pokoju robiła herbatę, szedłem ku niej, nie wiedząc prawie, że suknie moje były przemoczone i zwalane błotem. Wszedłem i spojrzawszy na nią, jakby gromem uderzony, zachwiałem się i padłem na krzesło. Wróciła mi pamięć, ale nie miałem siły ruszyć się z miejsca.
Augusta nie raczyła nawet zmienić względem mnie zwykłego obejścia, nie unikała obecności mojej, byłoby to ustępstwem, uznaniem miłości mojej. Co zamyślała dalej? nie wiem; ale twarz jej była bladą bardzo, a brwi ściągnięte odbierały pogodę jej czo-