Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łez, które raz tylko, raz jeden, widziałem płynące po jej hardej twarzy.
Po roku, przeżytym pod jednym z nią dachem, wiedziałem tyle co i dnia pierwszego, od razu dała się poznać o ile dać chciała, reszta pozostać miała na zawsze tajemnicą.
Musiałem oddać sobie tę sprawiedliwość, iż przez ten rok cały nie postąpiłem ani trochę w jej zaufaniu, nie zdobyłem jej przyjaźni nawet, ani tej głębszej uwagi, jaką sądziłem, że potrafię wzbudzić w każdej wyższej istocie. Czem żyła ta kobieta? wspomnieniem czy nadzieją? bo nie rozumiałem, by to życie codziennej pracy i obowiązku, nie ozłocone żadnym promieniem uczucia, starczyć jej mogło.
Śledziłem rzadkie listy jakie odbierała, wszystkie pisane były z drugiej półkuli, te zaś, które pisywała, adresowane były do domu handlowego w Melbourne. Widocznie tutaj był węzeł jej losu. Nieraz próbowałem zapytać ją o to, ale odpowiedzi jej zwięzłe i suche, zamknęły mi usta. Ileż razy ważyłem te listy w ręku z piekielną pokusą, by rozerwać pieczątkę i dowiedzieć się raz tajemnicy tego zamkniętego ducha. Resztki uczucia wstydu, wstręt obudzony wyrazem szpiegostwa, zaledwie zdołały utrzymać mnie na tej drodze czas jakiś, ale pokusa była coraz silniejszą, a siły moje coraz bardziej znużone ciągłą walką.
Rok blisko dobiegał jak Augusta weszła do mojego domu, a jednak żadnem słowem jeszcze nie zdradziłem przed nią miłości mojej. Nie przypisuję w tem zasługi sobie, woli mojej, ani uczuciom obo-