Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z matką pojechały na jakąś wizytę w sąsiedztwo nie wiedziałem wcale gdzie jest Augusta, nie szukałem jej w ogrodzie, może nawet w tej chwili nie pragnąłem jej obecności, marząc spokojnie, gdy niespodzianie wśród rzedniejącej drzew zieleni mignęła mi w oczach jej jasna suknia. Zbliżyłem się cicho i powolnie; Augusta nie mogła mnie widzieć, siedziała pochylona na ławce z czołem opartem o omszony pień dębu tak, żem nie mógł dojrzeć jej twarzy, ale postać jej cała wyrażała taki smutek, żem stanął jak wryty przejęty nieopisanem uczuciem, bojąc się zdradzić, przyspieszonym oddechem lub tętnem krwi, która uderzyła mi do skroni i na chwilę wzrok zaćmiła.
Stałem tak długo na miejscu zapatrzony w nią, to com widział odejmowało mi zmysły. Augusta siedziała nieruchoma, ręce jej załamane, zaciśnięte, zarzucone były nad głową rozpacznym ruchem, a całą jej wątłą postać wstrząsało konwulsyjne łkanie bez głosu ani jęku, które rozrywało jej pierś. Ramiona jej pod lekką suknią poruszały się gwałtownie, cała postać zdawała się drżeć, przygnieciona siłą boleści wybuchającej pomimo wysileń woli.
Stanąłem jak skamieniały na ten widok, więc ta pogodna, ta plastyczna istota cierpiała tak gwałtownie, więc kryła tylko z nadludzką siłą rany serca pod uśmiechem twarzy, więc życie jej była to ciągła komedya odegrana tylko po mistrzowsku? Zrazu zdawało mi się, że mnie wzrok myli, że ta kobieta płaczącą tak rozpacznie, tak namiętnie, to nie może być Augusta. Potem przyszło mi na myśl, że jakieś