Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szłość uśmiecha ci się barwą miłości i nadziei, a teraz ze szczytu, na jakim stanąłeś, ciskasz kamieniem na upadających, chcesz mi odbierać tę ostatnią pociechę, że to, com przebolał, odróżnia mię od tłumu i stawia po za powszedniem prawem.
— A kto wie, zapytał Adryan patrząc mi bystro w oczy, czy w tem pojęciu nie leży właśnie zaród nieszczęścia twego? Miej odwagę nazwać cierpienie bez powodu słabością, a już je na w pół zwyciężyłeś, miej odwagę spojrzeć w samego siebie i przyczyny złego szukać w sobie, a nie w otaczającym świecie. Chwila ta może być gorzką; ale tam tylko leży uleczenie. Inaczej ja ci powtórzę, żeś się rozkochał w cierpieniu, a to ostatni stopień duchowego samolubstwa.
Nie wiedziałem sam co odpowiedzieć, ta rozmowa zbyt gwałtownie wywracała gmach przekonań całego życia, prawda zbyt ostrą, zbyt gryzącą była dla mnie, a jednak głos jego, gdy mówił do umie, drgał współczuciem, wzrok zwilżony zadawał kłamstwo surowości słów pomimowolnie musiałem czuć ich prawdę, oczy moje otwierały się światłu, tysiące nowych myśli i jak strumienie, którym zajęto zapory, tłoczyło się do mojej głowy i kłóciło z przeszłością; ale nie mogłem tak od razu uznać się pokonanym.
Adryan rozumiał snać co działo się we mnie, bo ujął rękę moją i rzekł zwolna.
— Nie sądź mój drogi, bym cię potępiał, pojmuję tę straszną walkę dwóch potęg rozrywających życie nasze, przechodziłem je i przechodziłem samotny.