Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Adryan z kolei spojrzał na mnie zdziwiony.
— Nie rozumiem cię, wyrzekł, biorąc rękę moją z współczuciem, złe wieści, które niosę, które nie mogę odważyć się wypowiedzieć, nie tyczą się ciebie. Ale co tobie? zdajesz się cierpieć Zygmuncie. Zosia powróciła do życia, a twoje chmurne czoło nie wypogodziło się dotąd. Jakaż inna troska ci cięży?
Spojrzałem na niego z szyderstwem rozpaczy.
— Czy pamiętasz, spytałem, ostatnie rozstanie nasze przed laty?
— Pamiętam, odparł, topiąc wzrok przejrzysty w moje zmącone źrenice, drogi nasze rozchodziły się wówczas w przeciwnych kierunkach. Ty złamany pierwszy boleścią zrzekałeś się wiary młodych snów naszych, i poszedłeś w życie drogą łatwych uciech światowego wiru, powszednich pojęć. Ja pozostałem samotny. Nie miałem jeszcze wówczas tej silnej, wyrobionej wiary, jaką przyniosło mi życie: nie mogłem walczyć skutecznie z absolutną negacyą, która owładnęła ciebie, ale i za twoim przykładem pójść nie mogłem także, jakaś siła wyższa parła mnie naprzód, pokazując po za mgłą wydarzeń ideał myśli niezachwiany. Pozostałem samotny z cierpieniem. Com przebolał potem, mniejsza o to, nie skarżę się na przyszłość, bo teraźniejszość jest jej owocem. Powoli duch mój rozjaśniał ciążącą mi mgłę łez na oczach, rozświetlał mi świat otaczający i ciemne zakąty serca. Strząsnąłem z myśli pył dawnych wspomnień niegodnych mnie, i z podniesionem czołem przyjąłem życie, jakie Bóg dał, z nieodzownemi warunkami cierpienia i rozkoszy, walki, pracy i sło-