Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak smutno, tak żałośnie, że Janek uczuł łzy w oczach.
— Cóż ja ci poradzę — ja sam jestem opuszczony! — szeptał.
Podniósł głowę i spostrzegł znowu ową białą płachtę, leżącą nieopodal na ziemi, którą już poprzednio zauważył.
— Co to być może? — spytał sam siebie i posunął się naprzód. Na wielką swoją radość przekonał się, że to wielka kałuża wody, która zapewne utworzyła się z deszczu poprzedzającej nocy i świeciła pod blaskiem gwiazd biało, podobna do płachty leżącej na ziemi.
Podziękował Bogu za to odkrycie, ugasił pragnienie, obmył nią zakrwawione nogi psa, potem wydobył z kieszeni chusteczkę, zmaczał ją, rozdarł na dwie połowy i starannie obwiązał połamane nogi psiny. Ten jęczał z bólu, ale zachowywał się spokojnie, jak gdyby rozumiał, że to co z nim robią, robią dla jego dobra — lizał tylko biedak ciągle ręce Janka.

Opatrzywszy rannego swego towarzysza, Janek wziął go na ręce, wstał i poszedł dalej, odważniejszy już teraz i spokojniejszy, szukać gościńca.