Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jęk ten przybierał jakiś wyraz smutku, skargi, płaczu, żalu...
Janek nie wiedział co to znaczy. Stał ukryty za drzewem, z ręką na cynglu pistoletu, przerażony okropnie. Gdy jednak jęki ciągle się powtarzały, w rozpaczliwej odwadze, postanowił się przekonać coby to było.
— Przecież jest jakaś żyjąca istota w tym pustym lesie... szepnął i posunął się w kierunku zasłyszanego jęku. W miarę jak się zbliżał, jęki były coraz donośniejsze, coraz wyraźniejsze. Idąc tak, Janek nagle ujrzał coś białego, szerokiego, coś nieruchomie leżącego na ziemi. Nie mógł zrozumieć coby to było — a jęki wciąż powtarzały się, coraz bliżej, tuż prawie przy nim.
Schylił się i przy tej trosze światła, jaka jest nawet wśród największych ciemności, spostrzegł pod nogami swemi leżącą małą psinę, skowyczącą żałośnie.
— A więc to ty biedaku jęczałeś tak okropnie — rzekł Janek, głaszcząc psa po głowie, cóż ci to jest i czemu się nie podniesiesz?
Pies istotnie włóczył się u nóg Janka, skowycząc ciągle i liżąc mu ręce. Nie wiele myśląc, podniósł go Janek i przekonał się, że psina ma strzaskane szkaradnie obydwie tylne nogi.
— O biedny piesku — zawołał — któż tak niegodziwie z tobą postąpił!
Pies tulił się do niego, lizał mu ręce i jęczał