Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pistolet huzarski, przeskoczył przez rów i znikł wśród gęstwiny drzew.
Biegł przed siebie, uważając i słusznie, że im dalej będzie od pola bitwy, tem będzie bezpieczniejszym. Dopóki więc tylko dochodził go odgłos wrzawy, dopóty uciekał — ale wkońcu ogarnęła go wielka, poważna cisza leśna, przerywana tylko szmerem liści i owadów, lub poświstem wiatru po szczytach drzew. Janek uczuł się tak zmęczonym, że położył się na murawie pod dębem, i choć opędzał się przed snem jak mógł, przecież wkrótce zasnął.
Dobrze już było pod wieczór, kiedy się obudził. W lesie panował szary mrok, choć niebo jaśniało jeszcze czerwonym blaskiem od zachodzącego słońca. Tysiące muszek i komarów napełniało brzękiem powietrze. W głębi lasu w czarnych jego ciemnościach, rozlegał się ponury krzyk sowy.
Janek podniósł się, przetarł oczy, rozejrzał dokoła i począł rozmyślać nad swem położeniem. Był sam, wśród nieznanego sobie lasu, nie wiedząc gdzie się obrócić wobec zapadającej nocy, głodny okropnie i spragniony. Co tu robić, skąd znaleźć choć kawałek chleba, choć kropelkę wody, którąby mógł odświeżyć spieczone gorącem usta. Przerażały go przytem szybko wśród drzew zapadające ciemności — koło siebie, w odległości dziesięciu może kroków rozróżniał jeszcze pojedyncze drzewa,