Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzewa, na wesoły szczebiot ptactwa, żałował że nie jest ptakiem, że nie może ulecieć i wydostać się z niewoli.
Kiedy tak Janek rozmyśla nad swoim losem, jeden z Pandurów obejrzał się i zwrócił uwagę swych towarzyszy na olbrzymie chmury kurzu podnoszące się na drodze za nimi, w odległości jakiej pół ćwierci mili. Wszyscy odwrócili głowy i z niepokojem patrzyli na coraz bardziej zbliżającą się kurzawę. Jankowi zdawało się, że od czasu do czasu między brudno-żółtemi płachtami kurzu, zabłyśnie coś jak szabla, zamigocze jak trójbarwista chorągiewka.
— O! gdyby to byli nasi! — szepnął.
A wtem ranny huzar, który także z wyraźnym niepokojem patrzał na kurzawę, rzekł do Pandurów:
— Tu niema co myśleć kamraci — niech dwóch z was zawróci i obaczy co to jest, jeden zaś niech poleci do rotmistrza i powie mu, że jakaś podejrzana kurzawa ukazała się za nami na drodze.
Ale Pandurom nie podobała się ta rada.
— My nie możemy odjeżdżać — my mamy rozkaz pilnować tego małego Polaka.
— A cóż wy myślicie! — zawoła z gniewem huzar — że on wam ucieknie? Jeden przecież zostanie, a i ja nie jestem od parady. Tego malca pilnować! tu los wojska jest ważniejszy niż pilno-