Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

huzara dowiedział się Janek, że książę Józef Poniatowski szczęśliwie ocalał, że Austryakom nie udało się ani jednego polskiego ułana schwytać, że wprawdzie zabili kilku, ale i sami mają dziesięciu poległych i trzynastu rannych — że jednem słowem wyprawa się nie udała.
— Mówią — prawił dalej huzar — że ktoś ostrzegł księcia. No, gdybyśmy takiego łotra złapali, jak Bóg w niebie, jenerał by go powiesił.
Ze słów tych przekonał się Janek o rozdrażnieniu przeciwko niemu całego wojska, oraz, że nie czeka go zbyt przyjemne przyjęcie w Łęgonicach. Ale był zrezygnowany na wszystko — owszem, czuł się dumnym, że może ponieść w ofierze swe młode życie za kraj — że kiedy go bronić jeszcze nie jest zdolny, jak przystało na mężczyznę, to przynajmniej potrafi mu oddać wszelkie usługi, dopóki mu tylko sił starczy.
Takiemi ożywiony myślami, westchnął sobie do Boga, oddał się pod Jego opiekę i spokojny, pełen ufności, jechał dalej, słuchając wesołych opowiadań huzara. Słońce, jakeśmy powiedzieli, dopiekało mocno i szybko osuszyło ziemię zmoczoną nocnym deszczem. Wojsko przechodząc podnosiło ogromne tumany kurzu, poza którymi nic widać nie było. Szczęściem wjechali w las, w którym z powodu większego cienia, słońce nie mogło dostatecznie osuszyć ziemi, a zatem i kurzu nie było. Przyjemny chłód otoczył Janka, który patrząc na