Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cofająca się powoli i wstrzymująca na sobie masę huzarów. I ci przebiegli koło bramy z wrzawą i znikli. Potem już biegli kłusem sami Austryacy, huzary, Pandury, armaty. Wrzawa coraz bardziej się oddalała i cichła.
Janek uspokojony już nieco co do losu księcia Józefa, obejrzał się dokoła. Przed pałacem stało kilka powozów i bryczek, na które z pospiechem siadały kobiety i mężczyźni i szybko wyjeżdżali. Trzask, rwetes, płacz kobiet, donośny, niecierpliwy głos mężczyzn, klątwy woźniców, tworzyły istny obraz piekła. Kto mógł dopadał bryczki i uciekał. Powozy, bryczki, wózki wybiegały pędem za bramę i znikały. Wkrótce opróżnił się dziedziniec pałacowy, cisza go wielka zaległa, tem dziwniejsza, że przed chwilą panowała tu ogromna wrzawa — i Janek został sam.
Czuł się niesłychanie znużonym. Nieprzespana noc, długa i męcząca podróż, głód, mnóstwo niezwykłych wrażeń, wszystko tu tak osłabiło chłopca, że ledwie mógł utrzymać się na nogach. Oczy kleiły mu się same — widział konieczną, niezbędną potrzebę odpoczynku. Skierował się ku pałacowi.
Idąc rozmyślał nad swem położeniem.
— Przespać się muszę — mówił sobie — inaczej nie byłbym zdolny do niczego. W tym wielkim pałacu łatwo zapewne znajdę jaki kącik cichy — czy jednak bezpieczny? O to właśnie