Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dużo. Widziałem, jak na obie strony drogi wysłali oddziały, chcą otoczyć wieś. Uciekaj książę!
Ale książę nic na to nie odrzekł, tylko obracając się do swoich oficerów, rzekł do nich coś po francusku, czego Janek nie zrozumiał. W tejże chwili zadudniała ziemia i na dziedziniec pałacu wpadł pędem, na spienionym koniu jakiś mężczyzna i krzyknął:
— Mości książę, Austryacy!
Wówczas książę, którego bohaterska twarz nie zadrżała nawet, zakomenderował głosem spokojnym i donośnym:
— Na koń!
I gdy co żyło tylko z pomiędzy ułanów poczęło dosiadać koni, kobiety zaś przestraszone poczęły płakać i uciekać do pałacu, książę zbliżył się do Janka, podniósł go do góry, pocałował i pokazując swemu wojsku, rzekł:
— Mości panowie, oto dzielny chłopiec! czy wart krzyża?
— Wart, wart! — odezwali się głośno ułani.
Wtedy książę odjął z uśmiechem krzyż wojskowy od swego munduru i przypiął go Jankowi, szepcząc:
— Nosić go będziesz ze czcią mój chłopcze i nie splamisz nigdy krzyża polskiego, prawda?...
Janek miał oczy pełne łez — ze wzruszenia nie mógł przemówić. A książę pocałował go jeszcze raz i siadając na konia, dodał: