Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedziano nawet co to za jazda, nie spodziewano się niczego podobnego, bo choć mówiono o bliskiej wojnie z Austryakami, ale wojna ta jeszcze nie była wypowiedziana, któż więc mógłby uwierzyć w nagły napad na wzór dzikich ludzi a nie ucywilizowanych narodów. Dlatego ten i ów z mieszkańców wioski wybiegał na drogę, żeby przypatrzeć się bliżej ukazującej się kawaleryi, a na ulicy wioski stały gromady kobiet i rozmawiały ze sobą głośno. Wogóle, wiedząc o pobycie księcia Józefa w pałacu, sądzono, że to jaki oddział polskiej jazdy przybył do Nadarzyna. Spokój więc niczem jeszcze nie był zakłócony.
Janek tymczasem biegł ciągle naprzód, nie zatrzymując się wcale, z okiem wlepionem w dach pałacu. Gromadki kumoszek stojących na środku ulicy patrzały ze zdziwieniem na tego chłopca, biegnącego ze wszystkich sił, zziajanego, z okiem iskrzącem, z włosem rozwianym, obryzganego błotem — i najrozmaitsze wnioski wysnuwały. Tu i owdzie nawet pytano go się, czemu tak biegnie — ale Janek nie odpowiadał, nie zważał na nic, zajęty jedynie swoim zamiarem.
Stanął wreszcie przed bramą pałacu rozwartą na oścież i widzi — na obszernym dziedzińcu stoi pluton polskich ułanów w wyciągniętym szeregu, a wiatr miota leciutko trójbarwistemi ich chorągiewkami. Na dużym ganku, pod kolumnadą, otoczony kilku oficerami stoi książę Józef i wydaje