Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi całemi godzinami o moim ojcu, który był królem bandy i którego urząd miejski powiesił gdzieś tam na Litwie, za górami, za lasami, za błękitnemi rzekami.
Oj, mówiła mi, jak ojciec szedł mężnie na szubienicę, jak nie zniżył się do prośby, owszem mówił swym katom:
— Ja na śmierć idę, jak na weselisko!
— Opowiadała mi to matka, gdyż ja nie pamiętałem wcale ojca, będąc podczas jego śmierci maleńkiem dzieckiem przy piersi. Ale wiedziałem, że był mężnym — i ja też takim jestem.
Tu Cynga umilkł na chwilę i zdawał się być pogrążony w głębokiej zadumie, poczem ciągnął dalej:
— Jakem ci już powiedział, paniczu Janku, mój ojciec był królem bandy, w której najstarszą kobietą była stara Mokryna i Romno. Ten ostatni oddawna pragnął zostać królem, mówił, że ojciec mój nie dba o bandę, że ją włóczy po okolicy, w której kraść niema co, że zatem banda nieraz głodem przymiera. Mówił to wszystko cichaczem, podburzał resztę cyganów, w czem dopomagała mu ta stara wiedźma Mokryna. Banda chociaż kochała i bała się ojca, przecież powoli zaczęła wierzyć temu co mówi Romno, zaczęła podejrzywać ojca i mniej mu ufać. Spostrzegł to ojciec i baczną zwrócił uwagę na Romna.
Razu jednego, opowiadała mi to matka, bo