Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Wycieczka do Zielonego Stawu Kiezmarskiego.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedyśmy się zachwycali wspaniałością widoku, rozległ się grzmot piorunu i ulewa zdawała się ku nam przybliżać. Czytałem w rocznikach Tow. węgier. Karpackiego o kosztach na budowę schroniska przy Zielonym Stawie, a nawet świeżo w rachunkach stała kwota za wystawienie w niem komina. Z tej przyczyny obiecywałem moim towarzyszom pewną ochronę pod dachem w szałasie i sam się na to cieszyłem. Dążąc do celu, zabłądziliśmy tymczasem w kosodrzewinie, tak, iż z biedą udało nam się przedostać na otwarte miejsce ku ścieżce. Zwykłe złudzenie odległości w górach tu się nam przypomniało. Zdawało się, że za lada kępą kosodrzewu ukaże się nam staw pożądany, a przy niem w tej chwili pożądańsze jeszcze schronisko. Tymczasem drożyna wiła się w różnym kierunku bez końca. Już nas krople deszczu dosięgały, szczyty w mgle utonęły, wzgórze jakieś drogę nam zalegało, gdy naprzód biegnący ks. Sutor zawołał: „Jest Staw Zielony“. Za chwilę znaleźliśmy się wszyscy nad brzegiem małego stawu ciemno-zielonej barwy. Było wpół do 12 godziny.
Burza się zbliżała, echo gromów dolatywało coraz głośniej, każdy śledził okiem za spodziewaną chatą, lecz napróżno, ani śladu nie było schroniska. Dowiedzieliśmy się później, że leży ono na niższym tarasie doliny Kiezmarskiej o 2 godziny drogi od Stawu Zielonego, chociaż nosi miano, jakoby nad jego brzegiem było zbudowane. Przewodnicy w tem przykrem położeniu zawiedli nas do koléby, po pod wielki złom granitu, oderwany kiedyś od Kiezmarskiego szczytu. Koléba ta miała niby obdasznice, że pod niemi pokładłszy się na ziemi, można się było przed deszczem schronić. Górale rozpalili ogień, a z nas kilku poszło wyżej w górę do wodospadów z dala widocznych, mając nadzieję, że burza pohuczy nam nad głowami, ale w inną okolicę z ulewą się przeniesie. Napotkaliśmy zaraz ciekawe zjawisko, tylko górom właściwe. Silny potok unoszący wodę z topniejących pól śnieżnych na połnocnych ścianach Łomnicy i Dumnego Szczytu zaledwie że się stoczył dwoma strumieniami ze skały, ginie wnet pod kamieniami i płynąc niewidzialnie wynurza się dopiero w głębi Stawu Zielonego. Chłód przejmujący na wskróś nas ogarnął, gdyśmy do tych wodospadów dotarli po gruzach rożnej wielkości. Łoskot rozbijającej się o skały wody i zamieniającej w parę, zagłuszył nam mowę; kłęby mgły tłoczyły się z górych kotlin ku nam w dolinę, grom powtarzał się kilkokrotnym odgłosem i tęgi deszcz zaczął padać. Nie było nic innego lepszego do roboty, jak uciec do koléby nad Stawem. Z rezygnacyją filozofa godzącego się ze spokojem na każdy los natrafiony, musieliśmy moknąć, dopóki nas poddasze granitowe nie osłoniło przed deszczem. Jeszcze kilka grzmotów, z pół godziny deszczu, poczem z pośród chmur wyjrzało słońce, i oświeciło skąpane turnie. Przyroda zajaśniała nowym blaskiem. Przed chwilą groźna, strachem przejmująca, w pomroce szarej, kazała marzyć o cichym kątku pod dachem, teraz uśmiechnięta czarowała, nęciła ku sobie, napawała chęcią pięcia się w górę, choćby po najstromszych urwiskach.
Zielony Staw nie ma sam w sobie nic wspaniałego, jest mały, brzegi ma połogie, płytkie, daleko widne pod wodą, dopiero środkiem dna nie widać. Powierzchnia jego liczy 0,51 hekt. (blisko 1 mórg kw.). Ciepłota wody bywa równocześnie rozmaita, zależnie od przypływów z pod gruzu i złomów granitowych wytryskających pod powierzchnią wody, przeciętnie +4°4 Cel., źródełko zaś wydobywające się koło skały miało +2°8 Cel. w samo południe. Równia pochyła powyżej Stawu Zielonego daje wyobrażenie o zniszczeniach na wiosnę się tu odbywających. Leży ona jeszcze w krainie kosodrzewu i limby na wzniesieniu 1538 mtr. (4865 stp.) a mimo to gruzy tylko płaszczyznę zaścielają. Na nich odosobnione tu i owdzie sterczą ogromne głazy, znać, z okolicznych turni oderwane.