jają swoją wonią i czystem prawdziwie powietrzem. Szliśmy ciągle pieszo do grzbietu.
Wzniósłszy się tak w górę, potem naturalnie przypadło długo zjeżdzać na dół, również w zakręty. Roztwarła się nam dolina Hnilca, a na niej Puste Pole, miejscowość z domem zajezdnym i pałacykiem myśliwskim księcia Koburg-Gothajskiego, dziedzica niniejszych dóbr.
Tu rozchodzą się drogi, jedna ku południowi wiedzie ku Telgartowi na dolinę Hronu, druga na wschód ku dolinie Stracenie po nad potokiem Hnilcem. Tą ostatnią puściliśmy się za drugimi i wjechali w zwartą dolinę. W 3 kwadranse od wierzchu góry Popowej (o 1015 godz.) ujrzeliśmy jakiś hotel, z silnym od frontu wodotryskiem. Tu był już cel naszej podróży, znajdowaliśmy się na stoku góry mieszczącej w sobie ową Lodownią Dobszyńską. Razem z popasem w Wernarze zajęła nam droga z Popradu niespełna 5 godzin. Furmani zajechali do stajni, a my wszedłszy na parterową werandę, odczytowaliśmy różne uwiadomienia, porozwieszane po ścianach. Z ludzi nie było widać nikogo.
Dopiero wstąpiwszy na piętro, znaleźliśmy się w tłumie ludzi różnych, którzy nie wiem, co tu robili, bo do Lodowni ani połowa się nie wybierała. Z napływem turystów stosunki się tu odrażająco zmieniły. Drogość i wyzyskiwanie gościa na każdy możliwy sposób manifestuje się wyraziście w hotelu pod Lodownią.
Wedle opisów, rozszerzonych gorliwie wszędzie, ma w Lodowni trwać w lecie mróz od 0° do -3½°, stosując się do tej właściwości, nabraliśmy na siebie paltoty grube zimowe i szale, a że z hotelu ćwierć mili trzeba iść w górę ścieżkami w zakosy do otworu Lodowni, wypadło się rozebrać z okrywek, i dźwigać je w pocie czoła. Dobiliśmy się nareszcie do jakiejś budy drewnianej, gdzie nam przewodnik polecił zaczekać, nim pieczarę oświecą, a dla zabicia czasu dał książkę z listą gości do zapisania swoich imion.
O ¾ na 12 godz. na nowo dobrze odziani ruszyliśmy z werandy przed otwór w skale widoczny, sztaketami zamknięty, zkąd chłód mroźny nas obejmował. Przewodnik odebrał bilety, zamknął za sobą furtkę i kazał nam wchodzić kolejno po schodach w otwór ciemny. Szczeliny skalne tu już zalegał lód topniejący. Po nad
Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Naokoło Tatr.djvu/43
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.