Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pyta, i jeszcze na dobrą kreskę zarobi sobie w piekle.
I w samej rzeczy potrzeba było takiej zdatności, aby z biedą utrzymać się na swym anomalnem stanowisku, podołać swym draźliwym obowiązkom.
Całe czynne życie mandatarjusza było tylko jednym pasmem walk między dziedzicem a wymaganiami władzy, a podnietami własnego interesu. Potrzeba było zawsze godzić jedno z drugim, a nie zapominać nigdy o trzeciem. Zawisły bezwzględnie od humorów pańskich, zawsze niepewny jutra, dziś tu, jutro tam, wnet w takim, wnet w owakim kłopocie, wnet w tej, wnet w owej komisji, podobny był mandatarjusz do zręcznego kuglarza, co całe swe życie musi balansować na chwiejnej, w powietrzu uwieszonej tyce lub toczyć się bez wytchnienia po kuli w górę i na dół, w prawo i w lewo.
Niech mu się tylko raz powinęła noga, a skręcił kark nieochybnie. Bardzo często z kancelarji dominikalnej wiódł prosty jak sznurek manowiec na śliskie bezdroża, lecz częściej jeszcze mandatarjusz na stare lata wypoczywał, gospodarując na własnej wiosce, lub brał całe klucze w dzierżawę, lub wreście osiadał w miasteczkach i w różne zyskowne zapuszczał się spekulacje: bawił się lichewką, skupywał suche a przedawał wilgotne zboże, podejmował się dostawów dla wojska lub w ostatecznym razie zaczął rzemiosło pokątnego pisarza.
— Brać, co się daje! — było zasadą, hasłem, godłem mandatarjusza.
Chodziło tylko o to, aby umieć drzeć łyko, aby