Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nizkiem, wypukłem czołem biegają, ruchliwie i niespokojnie, że niepodobna żadną miarą odgadnąć ich barwy. Nos zadarty w górę z szeroko rozwartymi nozdrzami nadaje całej fizjognomji pewien wyraz dzikiej namiętności, podczas kiedy szczególnie uformowana czaszka i silnie zaciśnięte usta zdają się świadczyć o niepospolitej energji i sile ducha.
Ostatnie słowa jego sprawiły wielkie wrażenie na całym zgromadzeniu.
Sam wójt, Iwan Chudoba, posunął zamaszystą czapkę baranią z lewego ucha na prawe i odezwał się z niejakim wahaniem:
— Tać nie ma co mówić, kumie Dmytrze, macie słuszność. Ale my nie chcemy bynajmniej darmo, nie wiemy, tylko co robić.
— Kto nie wie, powinien się dowiedzieć — odparł maziarz krótko.
— A u kogo? — zapytał wójt dalej.
Maziarz potarł ręką po czole.
— U kogo? — powtórzył po chwili. — U siebie samego, u własnego sumienia i rozumu.
— Hm — wycedził wójt, nie ze wszystkiem zadowolony.
— Mówicie, kumie, jakbyście zadawali zagadki — ozwał się z boku dziesiętnik, Mykita Tandara, najpierwszy „mudrahel“ w gromadzie.
Maziarz zamyślił się czegoś.
— Nie czas jeszcze — szepnął po chwili jakby sam do siebie.
— Jak to nie czas jeszcze? — zapytał wójt.