Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Opowiedziawszy swoje jak mówił curriculum vitae, czekał teraz niecierpliwie na opowiadanie Gracchusa.




VII.
Zwierzenia.

Gracchus kilka chwil jeszcze przechadzał się w zamyśleniu po pokoju. Nareście usiadł na powrót na sofkę, głowę wsparł na ramieniu i z napoły smutnym, na poły gorzkim uśmiechem wpatrzył się w twarz Katiliny.
— Szydzimy, śmiejemy się, przemówił z pewnym naciskiem — kiedy nam chcą dowodzić moraliści, że bogactwo nie robi szczęśliwym, że owszem, staje się nieraz powodem, źródłem nieszczęść i cierpień.
Katilina uśmiechnął się ironicznie.
— Trudnoż bo nie śmiać się i nie szydzić, bogactwo nie stanowi szczęścia, to prawda, ale że także nikomu zaszkodzić nie może, to zdaje się nie mniej niewątpliwem. Że tam jakiś niezdarny niedołęga, co w ubóstwie miał jeszcze kapkę oleju we łbie, postrada go zupełnie w bogactwie, i brnąć z jednego głupstwa w drugie, w przykrem postawi się nieraz położeniu, no to przecież nie wina biednych, spotwarzonych samochcąc pieniędzy, ale jego własnego charakteru i jego własnej natury.
— Czyż i mię liczysz do takich niedołęgów?... — wykrzyknął Juljusz porywczo.
Czorgut parsknął śmiechem.