Strona:Walerian Kalinka - Jenerał Dezydery Chłapowski.pdf/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdy rząd czynił trudności w asygnowaniu żądanych funduszów, porzucił tę służbę po dwóch latach i usunął się na wieś. Dawnego trybu życia nie zmienił, codzień czynił odlegle konne wycieczki, w tych był niestrudzony. „Gdyby to można, rzekł on, konno do nieba zajechać, to jabym tam pewno zajechał!“ Po drodze, zawsze przyglądał się robotom, rad wchodził w rozmowy z chłopami, którzy ze czcią „starszego pana“ słuchali. Zajeżdżał też i do przyjaciół, w sąsiedztwo; jednej z tych wizyt dochowało się rzewne wspomnienie. Przyjechał Chłapowski do pobliskiej Luboni, winszować imienin jen. Morawskiemu. „Pod koniec obiadu, do którego liczni zasiedli goście, powstali obaj sędziwi wodzowie, a trzymając się za ręce, jęli serdeczne wymieniać życzenia. Zanim podniósł toast na cześć solenizanta, Chłapowski przypomniał wszystkie miejsca, gdzie się podczas długiego spotykali życia: naprzód w Rydzynie, w kolegium pijarskiem, później w bitwie pod Tczewem i przy oblężeniu Gdańska, dalej w różnych przygodach strasznego roku 1812. Jeden drugiemu przypominał sławne miejscowości, a zasłuchani wokoło uczestnicy rzewnego święta, odczuwali w duszy wrażenie tej chwili, rozumiejąc dobrze, że co dla nich było tylko dziejowem wspomnieniem, dla obu starców było rzeczywistością. Wreszcie, gdy Chłapowski zakończył życzeniem, aby się mogli spotkać raz jeszcze i połączyć w niebie: „już ja tam będę kwatermistrzem,“ odpowiedział jen. Morawski ze zwykłym sobie dowcipem“.
Morawski umarł wkrótce potem, Chłapowski przeżył go o wiele dłużej; dociągnął do niezwykłej w życiu ludzkiem miary, 92 roku. W ostatnich latach duch jego, pod brzemieniem wieku, ulegał stopniowemu przyćmieniu; żył tylko przeszłością. Siedzącemu całemi godzinami w oknie głównej komnaty turewskiego pałacu roiły się krwawe boje i zapasy; wiecznie w jednę zapatrzony stronę, zdawał się wciąż wyglądać nadciągającego wroga. Było coś rozdzierającego w tym smutnym zachodzie wojowniczego życia. Zniknęła i dawna pogoda; wzrok niespokojny wciąż zdawał się o kogoś pytać, kogoś szukać. „Gdzie ona,“ powtarzał często, a nikt go za-