Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cem sercem, a jednak gdym dotykał ręki jego, przebiegł mnie dreszcz dziwny, jakby za dotknięciem gadu.
Po pierwszych słowach bez znaczenia, weszliśmy do pokoju. Czułem że odwiedziny te niespodziewane, bez celu nie były i lękałem się tego co mi przynoszą. Ale z twarzy gościa nic wyczytać nie mogłem; czułem tylko że je go szklanne źrenice utkwione były we mnie. On dobadywał się pewno przyczyny rozstrojenia i smutku, widocznego na mojem czole, którego odgadnąć nie mógł, bo smutek ten dla mnie samego był tajemniczy, pochodził z instyktu, może z przeczucia.
Zapewne sądził że zastanie mnie innym; jednak nie pokazał po sobie zdziwienia; nie zdawał się nawet zwracać na mnie baczniejszej uwagi.
I ja w owej chwili zapomniałem o zwątpieniach i burzach miotających mną noc całą. Złowieszcze mary zgorączkowanej głowy rozpierzchły się nagle, i zapytałem samego siebie, czemu cierpiałem przed chwilą. Teraz byłem znowu silny, ufny i gotów do walki z tym człowiekiem, w którym przeczuwałem nieprzyjaciela, a który gładką powierzchnią wyślizgał mi się z ręku i nie dał ująć za słowo żadne. Walka zbudziła mnie do życia, bo zbliżała do niej; bezczynność, oczekiwanie zabijało mnie.
Weszliśmy więc razem do domu, po którym Herakliusz rozglądał się z pewną ciekawością, powściągniętą wychowaniem, jakby pytał ścian i sprzętów o tego co tu zamieszkiwał. Daremną była szczerość moja: on podejrzywał ją tem więcej, że nigdy może nie grał gry podobnej. Przygotował się na wybiegi i kłamstwa, ale prawda wytrącała go z kolei; rozum jego pojmował ją, lecz przywyknienie silniejsze było od rozumu. Mimowolnie prawie szukał tego, co się ukrywać mogło po za szczerością moją.
— Panie S., rzekł w końcu, nie skończyliśmy wczorajszej rozmowy. Przybyłem umyślnie do pana, gdzie zapewne nikt nam przerywać nie będzie.