Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiedz! Ja kocham tak, że niechcę kosztować cię łzy jednej, jednej chwili smutku!
Nie mówiła nic, tylko na znak przeczenia wstrząsnęła głową.
— Idalio, czemu to łzy? pytałem, ciągle klęcząc przy niej.
— Alboż ja płaczę?.. — wyrzekła, podnosząc rękę do oczów.
I nie mogąc przeczyć oczywistości, uśmiechnęła się blado z poza łez.
— Przebacz mi, mówiła cicho, przymykając oczy, jakby lękała się zachodzących słońca promieni, które rumieniły jej twarz, lub mojego wzroku.
— Co tobie? pytałem trwożny.
— Ja nie wiem sama, odparła; ale czuję, że jaka struna w moim duchu zajęczała i zamarła nazawsze.
I zimną dłonią pocierała czoło, jakby zbierając myśli rozpierzchłe.
Dziwną intuicyą serca, zrozumiałem co powiedzieć chciała, zrozumiałem to nieujęte cierpienie czystego dziewiczego ducha, które tem jednem słowem „kocham“ oddawało się w poddaństwo na wieczność całą niepowrotnie. Czysty anioł przemieniał się w kobietę i bolał jakby nad upadkiem.
Zrozumiałem to, i szczęście moje i duma zwycięztwa, w obec jej żalu odbiegła mnie w jednej chwili. Słowa zamierały mi na ustach, myśli wirowały w mózgu, a serce moje biło tak gwałtownie, że Idalia widzieć mogła pierś moją wznoszącą się i spadającą jak fala.
— Więc cóż mam czynić? wyrzekłem w końcu. Mów, rozkaż!..
A smutek bez nazwy ogarniał mnie przy niej nawet.
Podała mi rękę z anielskim uśmiechem, ale twarz jej pozostała blada, wzrok zmącony.