Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I niedokończył zaczętej myśli.
— A jednak... Janie, pochwyciłem, powiedz mi raz to co masz na sercu, a może wówczas porozumiemy się lepiej.
Uścisnęliśmy się, a Jan rzekł po chwili:
— Skończyłeś już lat dwadzieścia cztery, Edwardzie.
Widziałem z tonu, że się zabiera powiedzieć mi ogromne kazanie, i miałem wielką ochotę je przerwać. Ale nie chcąc robić tej przykrości dobremu Janowi, przygryzłem sobie wargi w milczeniu, zapaliłem cygaro i słuchałem z cierpliwością godną lepszego losu.
— Prawnie, mówił dalej brat mój, opieka moja skończyła się od lat kilku, i gdyby prawne tylko łączyły nas stosunki, gdybym z serca, tak jak i ze krwi, nie był ci bratem, sądziłby, że mogę poprzestać na tem com uczynił, że spełniłem sumiennie obowiązki moje. A jednak ja o ciebie spokojny nie jestem. Życie otwiera się przed tobą, wszystko zdaje ci się wróżyć szczęście, ale przyszłość jest w twojem ręku. Co myślisz z nią uczynić?
Co?.. pytanie to spadło na mnie niespodzianie. Mogłem wprawdzie dać na nie wiele odpowiedzi, ale może ani jednej takiej, któraby zadowoliła brata mego.
— Mój drogi, odparłem po chwili, dotąd żyłem i byłem szczęśliwy, bez troski o jutro; dlaczegożbym tak nadal pozostać nie miał?..
— Bo tak być nie powinno, Edwardzie, bo życie to motyle znudzi cię, przesyci...
— Pozwól mi przynajmniej, wyrzekłem, poczekać aż to nastąpi. Dotąd nie znnm co to jest nuda i przesyt.
Widziałem wyraźne zdziwienie na twarzy Jana. Nie mógł powątpiewać o szczerości mojej, ale krasomówstwo jego były wytrącone z kolei, argumenta traciły podstawę, na której wspierać się miały. Widziałem w spojrzeniu jego zatopionem we mnie, że starał się zrozumieć naturę tak różną od swojej, trapiącą go jak zagadka. Chciałem