Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan mój widywał tylko brata w dolnym pokoju, gdziem pana najprzód wprowadził; tam przyjmuje tych, z którymi koniecznie widzieć się musi.
— Jakto, i dla brata nie czynił wyjątku?
— Pierwszym wyjątkiem pan jesteś.
— Ale dla czego?
Stary wzruszył tylko ramionami, przyczyny uchodziły bystrości jego; wierzył niemniej, że istnieć muszą.
Długo bardzo myśl moja pracowała, aż wreszcie sen skleił zmęczone powieki, sen gorączkowy, pełen majaczeń. Noc całą snuły mi się jakieś widma, jakieś dźwięki. Zbudziłem się dość późno. Ale już dnia tego podciągnięto mnie pod ogólne prawo, wprowadzono do dolnej sali. Tam załatwiłem ze stryjem bieżące interesa, odebrałem instrukcye, co do dalszego postępowania i zdumiałem się logiką jego zdania, bystrością poglądu.
— Bywaj zdrów, Maryanie, rzekł, kończąc przeglądanie papierów. Pierwszy raz wczoraj widziałem cię i nie sprawiłeś mi przykrości; nie radzę ci jednak ponawiać tej próby.
Jednakże ponawiałem ją, i stryj mnie przyjmował obojętnie wprawdzie, ale bez wstrętu. Stałem się wyjątkiem w jego życiu.
Nieraz wśród zimowych zamieci siedziałem noce całe w tym górnym pokoju; wicher wył wściekle około okien, jodły biły gałęźmi o szyby zamarzłe, ogień huczał na kominie, a białe posągi jak widma podnosiły się i w cień zapadały przy tem migotliwem świetle.
Głos mój wyrobienie artystyczne, czy już nie wiem co w końcu, znalazły łaskę u stryja, ale obejście się jego zachowało zawsze jakąś nieufność, jakby na drodze połączenia się z innym człowiekiem stawała instynktowa trwoga, jak gdyby były dźwięki i słowa, które lękał się usłyszeć, struny których nie chciał potrącać. Nigdy nie dał rozmowie toczyć się swobodnie, nigdy nie dał mi się