Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

martwe. Zasiadałem śród koła biesiadników, śmiałem się z wesołymi, szalałem z szalejącymi, próbowałem rozgrzać serce przy bijącej piersi, próbowałem zapomnieć śród szału rozpusty, a zawsze coś w głębi mnie pozostało martwe. Struna zachwytu, zapału, wesela, nie mówię już miłości, nie zadźwięczała nigdy, a jeśli odezwała się kiedy, to jękiem tylko głuchym, jękiem wspomnień.
Widziałem dziewice piękne jak posągi Fidyasza, widziałem twarze niewinne jak madonny Perugina, ale to nie była ona, Albino, to nie była Idalia, i oko moje odwracało się od ich piękności, serce od ich serca. Świat ten jest dla mnie martwy i pusty, niema już dźwięku któryby mnie nęcił. Nieraz śród wesołego koła towarzyszów, śród uczty pijanej, słowo, spojrzenie jedno wprawia mnie w marzenie głuche. Myśl moja ucieka od obecności w przeszłość zapadłą, i pragnie ciszy przynajmniej, jeśli nie spokoju. Razi mnie wesołość którą sam wywołałem, rażą ludzie któremi sam się otoczyłem, i ze zmąconą myślą zapytuję siebie: co robię tutaj pomiędzy niemi, na czyją cześć gram tę nędzną komedyą, kogo okłamać nią potrafię, gdy sam ni serca, ni wspomnień zmylić nie mogę nigdy?
I uciekam z gwaru i tłumu, przez trawę zarastającą ulice, przez pola gruzem zasłane starego Rzymu.
Zima tu smętna, łagodna i cicha jak jesień północy; blade róże i białe fijołki kwitną pośród ruin, zaściełają murawy. Cyprysy smętne, żałobne swe piramidy wznoszą z po za parkanów i murów, obok strojnych drzew pomarańczowych. Stara Roma na przeciwieństwo miast innych, rozpieranych przez wzrastającą ludność, ścieśnia się codzień; ogrody i pola wkroczyły w miasto, rozsiadły się na rumowiskach pałaców i świątyń. Pustka walczy tu wszędzie z człowiekiem — i walczy zwycięzko.
Rzadki mieszkaniec przesuwa się powolnie; gdzeniegdzie lazzaron, udrapowany dziurawym płaszczem, z twarzy i kształtów podobny do starożytnego posągu, wyciąga