Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w tej właśnie „godzinie tygrysa“ kochankowie wracają ze schadzek.
W szarym, jak wdowie „kimono“, w gęstym, jak dym, zadeszczonem powietrzu już dość wyraźnie zarysowały się budynki, gdy Jokojama wstał i, uważając, że spełnił swój obowiązek, zabrał się do odwrotu.
Obrzydliwy Hogi, jakby na to tylko czekał, zjawił się niespodzianie z za węgła ze zgaszoną latarnią, niosąc przez pół zwieszoną swą zdradziecką laskę. Brzękadła ledwie gruchały.
— Dzieńdobry czcigodnemu panu!… — zawołał zoddala. — Widział go pan!?
— Abo co?…
— No przecież… on był…
— Był!?…
— A jakże i odszedł dopiero niedawno… Tylko on nie tą stroną schodzi…
Jokojama zamyślił się.
— Wiesz co, Hogi!… — rzekł, marszcząc się zlekka. — Dostaniesz całego jena, jeżeli mi go pokażesz!…
— Owszem, ale pan mu nic przy mnie nie zrobi…
— Samuraj znowu pomyślał.
— Dobrze, nie zrobię!… — odpowiedział wreszcie powoli i twardo.
— W takim razie… skoro zastukają do okna pańskiej sypialni…niech pan wyjdzie!…
Tak się też stało.
W parę dni potem Jokojama-san, obudzony