Strona:Wacław Sieroszewski - Urok morza.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pogodne niebo, mieszając swój lazur z szmaragdem puszczy Darszlubskiej, obrzuci łuną cudownego błękitu łagodne fale Wielkiego Morza — krajobraz tutejszy robi doprawdy wrażenie jakiegoś „Uśmiechu Łagodnej Ziemi“.
W tem to miejscu, niedaleko ujścia maluchnej rzeczułki Chylonki, gnieździła się od wieków niewielka osada rybacza. Stała ona już tutaj w owe czasy, kiedy hetman Stanisław Koniecpolski oblubował sobie to miejsce na przystań dla siedmiu okrętów Króla Jegomości Zygmunta III. Morze dość tu głębokie (do 12—15 metrów), równość i potoczystość dna, względna zaciszność zatoki, gdyż, choć mało w ląd wcięta, broniona jest od wieków przez wysokie przylądki — wszystko przemawiało za przeniesieniem tutaj portu z zamulanego powoli Pucka. Nie zdążył jednak uczynić tego ani mądry kanclerz Zamojski, ani dzielny hetman Koniecpolski, gdyż wielkie rody magnackie i szlachta a za niemi cały naród mieli wciąż jeszcze oczy zwrócone na żyzne dziewicze stepy Ukrainy. Stamtąd tryskały strugi złotej pszenicy, które na „ładugach“ płynęły do Gdańska, gdzie w zamian na nią dawano, „czego dusza zapragnie!“
Dla swojej wygody i leniwego spokoju pozwalano, aby na ciele Rzeczypospolitej rosła i bogaciła się obca myśl...
Trzeba było dopiero setki lat niewoli,