Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wysterczała z pod śniegu ręka zaskrzepła, krogulcza.
Plamy krwi mieszały się z czerwienią wieczora.
— Co takiego? Co to jest?
— Cicho... Na miłość Boga, cicho! Uciekajmy! — krzyknął kozak i z przerażeniem spojrzał na psy, które przysiadły nagle i wyć zaczęły.
— Uciekajmy!... Nieszczęście!... Uciekajmy! — powtarzał i cofał się.
Ale Stefan i zakonnik oparli się temu.
— Trzeba zajrzeć, może kto został przy życiu, może będzie można ocalić.
— Nie, ja nie pójdę. Ja boję się, idźcie sami. Ja psy na dół sprowadzę. Boże, Boże, niech się stanie wola Twoja!
Stefan wyjął z olstr rewolwer i wszedł w ciemne wgłębienie namiotu. Spostrzegł zimne ognisko, zasypane śniegiem, nad nim wisiał kocieł z zamarzłym mięsiwem. Gdy zapalił zapałkę, ujrzał Czukczę, obnażonego do pasa, leżącego nawznak, z ogromną raną na piersiach.
— Czy jest tam kto? — spytał drżącym głosem, nie odważając się wejść pod nizkie kotary wewnętrznego namiotu.
Zamiast odpowiedzi, usłyszał tylko szelest skór, szarpanych, wiatrem, i słowa modlitwy, szeptanej przez misjonarza. Pochylił się więc i wpełznął pod zasłonę, ale natychmiast się cofnął. Wydało mu się, że cały namiot pełen jest poskręcanych ciał ludzkich. Przemógł się wreszcie i, wziąwszy świecę woskową od zakonnika, wsunął się w głąb. Tu ujrzał nagie ciała pomordowanych kobiet i dzieci. Musiało