Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Długi czas Buza był bohaterem chwili i, zapraszany na kolacyjki, opowiadał, ale nie wcześniej, niż po wódce, co i jak było.
— Hulali sobie wesoło... Grali na pozytywce naczelnika okręgu, tańczyli, sam Otowaka nogą przytupywał... Pewnieby się źle skończyło, bo widzę, że za kark sięga, gdybym go nie schwycił.
— Da on ci na tabakę!... Już on cię przydybie... Znasz go.
— Co mię ma przydybać?... Chodzę sobie bez skrytości po ulicy... Niech się sam pilnuje... Wygnali go przecie z miasteczka. Zobaczę go — zaraz za kark i do ciupy. Niech on się mnie boi. A wejdzie mi w drogę... na Boga! Pchnę go, pchnę go, zobaczycie... Niech pamięta! A i poco mam takiemu zbójowi świecić, kiedy mi sam Otowaka przyjaźń ofiaruje?!
Otowaka czas jakiś bawił jeszcze w okolicach miasteczka, ale pokazywał się rzadko. Józef i Stefan odwiedzili go w obozowisku. Przyjął ich nadzwyczaj uprzejmie. Córki nie ofiarował, ale chciał ich posadzić na pierwszym miejscu, nawet przed ojcem misjonarzem, który u starego Czukczy od wspomnianej awantury często razem z Buzą gościł. Przyjaciele nie zgodzili się i pozyskali na wieczne czasy przychylność ojca Panteleja. Powiedział im przy tej okazji kilka słów złotych o miejscu, które człowiek zdobi, i pokorze, która przebija niebiosa.
— Namawiam go, żeby poznał Łaskę... ochrzcił się — rzekł i kiwnął głową w stronę starego Czukczy.
Podano deser — szpik reniferowy zamrożony