Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzecie się?.. Jak się panu podobały szczeliny?... Prawda, tam ładnie... Dotychczas nie byłam tam, a przecież to tak blizko!... Zawsze brak czasu... roboty tyle!... Niedługo przyjdą cieśle dom mieszkalny budować, a z niemi powiększy się liczba stołowników... Moich muszę też obszyć, wydarli się ze wszystkiego... Trzeba owoców na zimę nasuszyć, orzechów nazbierać, a ja tu jestem sama... Rąk nam bardzo trzeba... Te drobiazgi takie na pozór błahe, a tak jednak ważne, tam szczególniej, gdzie z niczego coś ma powstać...
— Panno Marjo, w tych dniach odjeżdżam...
— Słyszałam. Niech pan z łaski swojej zawoła ich na obiad...
Paweł popatrzył na nią długo i odrzucił daleko listek trzymany w ręku.
Po chwili z szałasu jeden za drugim wyszli: Piotr, Koluś i Stefek, odziawszy się przyzwoicie i przygładziwszy rozczochrane czupryny. Obiad podano pod rozłożystym dębem. Kasza jęczmienna ze słoniną wydała im się przedziwną po odbytej przechadzce. Herbaty wypili niezliczoną ilość szklanek. Ale przez cały czas milczeli wszyscy z wyjątkiem Marji, która rozpytywała Kolusia o szczegóły życia na kolonji. Wkońcu zabrała go do szałasu, aby mu coś pokazać; Stefek poszedł z niemi. Piotr milczał, jak zwykle, Paweł w roztargnieniu błądził wzrokiem po okolicy.
— Co pana skłoniło tu zamieszkać? — spytał nagle Piotra.
— Co skłoniło?... Doprawdy nie umiem panu