Strona:Wacław Sieroszewski - Ptaki przelotne.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Już dawno przylatały oddzielne ich gromadki na wywiad, ale, widząc wszędzie jeszcze białe śniegi, chyżo wracały na południe, wstrzymując stada swych braci, czekających za górami na wiosnę. Dopiero, kiedy słońce i wiatr południowy podarły na strzępy lodowe całuny, kiedy obnażyły się czarne, błotniste żerowiska, kiedy muszki i żuczki, obudzone ciepłem, wypełzły ze swych zimowych kryjówek — podniebie wypełniło się gęstymi pułkami lecącego ptactwa, a cisza pustyni wrzawą ich głosów. Chmary ich opadały na ziemię, żeby wypocząć, posilić się, ale jeszcze większe zastępy leciały w dal, wyciągnąwszy przed siebie dzioby, a za siebie łapki… Powietrze drżało od łopotu ich skrzydeł; wrzawa ich głosów: poświstów, gęgań, klekotów, kwakań i gruchań — tłumiła wszystkie

10