Strona:Wacław Sieroszewski - Ptaki przelotne.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowiłem być ostrożniejszy i nie zrzucać samek z gniazd, lecz podbierać u każdej po kilka jajek... Wtedy może nie zrobią harmidru?! Zamiary moje jednak spełzły na niczym, gdyż zanim się spostrzegł, jak mgła, przywiana wiatrem od morza, zasłała szarym muślinem ziemię. Zwróciłem oczy w stronę, skąd płynęła i dostrzegłem długi, jak samo morze, wał tumanów, toczących się z lodowych pól przez sfalowane morze ku ziemi. Białe, jak wata, loczki i kłębuszki już dobiegły moich nóg...
— Trzeba wracać do łodzi! — pomyślałem. Łatwiej to było powiedzieć, niż zrobić. Wkrótce mgła już mi sięgała pasa i nie mogłem poprzez nią dojrzeć, gdzie stawiam kroki... Brnąłem więc, woda, nie woda, zapadając nieraz w błoto wyżej kolan, ślizgając się co chwila niemożli-

42