Strona:Wacław Sieroszewski - Ptaki przelotne.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by tego i owego, co wywołało wielkie niezadowolenie, pisk i nawet trzepanie skrzydłami. Ścieżki zapełniły się rozbudzonymi ptakami, które coś sobie opowiadały głośnym kwakaniem. Gorzej, że w miarę, jak zbliżałem się do dzielnicy czajek, te ostatnie kwiliły coraz żałośniej i coraz niżej polatywały nad moją głową. Kiedy zaś dopadłszy do ich gniazd, zacząłem zrzucać grube, tęgie „czajnice” i zgarniać jaja, wszczął się nieopisany gwałt. Kwilenie zmieniło się w groźny skrzek, syczenie, krakanie... I nagle chmura ptaków z wielkim wrzaskiem poderwała się z ziemi i zakotłowała nade mną. Poczułem na plecach uderzenia skrzydeł, jakieś dzioby uderzały mię w czapkę, jakieś szpony próbowały ją zedrzeć... Całe szczęście, że miałem ją rzemykiem podwiązaną pod brodą. Zrozu-

39