Strona:Wacław Sieroszewski - Ptaki przelotne.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szej łodzi oraz widokiem uzbrojonych, nieznanych ludzi.
Rzeka potężna, szeroka, czarna od głębokości, płynęła jednym korytem dość długo w wesołych, zielonych brzegach. Góry znikły, z obu stron, jak okiem zajrzeć, ciągnęła się błotnista równina. Rzeka rozwidliła się znowu; skierowaliśmy się w prawą odnogę. Niski widnokrąg połyskiwał od szeroko rozlanych wód. Znowu zaczęły nam dokuczać wichry przeciwne, więc, aby nie tracić czasu, wzięliśmy łódź na linkę i poholowaliśmy ją wzdłuż brzegu.
Aż w piękne, słoneczne południe ujrzeliśmy nareszcie morze. Ziemia jak gdyby urwała się przed nami i otwarła błękitną przepaść, pełną złotych i modrych lśnień, migocących w słońcu. Nikły one, bladły, rozpływały się w błękitach nieba, na

33