Strona:Wacław Sieroszewski - Ptaki przelotne.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

scu, pochyliła się, trzasła, otarła o skałę i wybiegła spod mgieł w bok, przez olbrzymie wrota, spomiędzy dwóch opok wysokich, na szeroką równinę, zalaną słońcem i nakrytą błękitem...
Rzeka złociła się cała w blaskach pogodnego dnia i rozlewała szeroko z wesołym pomrukiem, jakby ciesząc się i oddychając ciężko po przebytych trudach. Góry na prawo uciekły daleko na zachód, a na lewo zmalały, zaokrągliły się i płasko zbiegły ku rzece...
— Pomóżcie mi!... — rozległo się nagle wołanie.
Wtedy dopiero spostrzegliśmy, że nie ma sternika na miejscu, że trzyma go w objęciach jeden z załogi. Opuszczona rękojeść rudla chwiała się niezdarnie.
— Uderzyła mię w piersi!... — mówił cicho sternik, starając się chustką wstrzy-

31