Strona:Wacław Sieroszewski - Ptaki przelotne.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wprawdzie wody te zmyły już z sinego jej pokrycia ochronne śniegi, wprawdzie słońce prześwidrowało w niej gęsto dziury, a wartkie prądy potoków, płynących wzdłuż piasków nadbrzeżnych, wyjadały w jej lodach głębokie szczerby, lecz wciąż jeszcze można było przejść bezpiecznie po zimowym jej moście i myśmy wciąż z trwogą spoglądali, czy nie zjawią się na tym moście kozacy, czy nie wyśledzili czasem naszej łodzi, ukrytej na tamtym brzegu w zaroślach. Część wygnańców przeniosła się tam również, aby tej łodzi bronić i w chwili odpowiedniej zabrać się zaraz do roboty. W miasteczku pozostało jedynie paru, którzy palili w piecach, żeby z kominów szedł dym, głośno śpiewali i hałasowali, udając, że ich jest dużo, aby ukryć nieobecność innych.
A tymczasem nadstawiali uszu, czy

13