Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nartami, nie widzi nic, prócz kłębów własnego, gorącego oddechu. Zimne powietrze, wpadając do płuc przez nieoględnie szeroko otwarte usta, dusi go; pot kroplisty wystąpił mu na czoło i oczy zalewa; szronem obmarzłe rzęsy zlepiają się; w biegu nie podpiera się się ogromnym łukiem, a wlecze go za sobą, zamknąwszy oczy, by mu ich nie wybiły uderzające po twarzy gałęzie, rwie naprzód, nie patrząc przed siebie, wreszcie koniec jego łyży ugrzązł w większym wyboju, wybitym w twardej śniegów skorupie przez ściganego rena, i Foka upadł jak długi.
— Poczekajcie! — wołał, grzebiąc się w śniegu... — ale nikt mu nie odpowiedział; przestał go nawet dolatywać skrzyp nart przodem pomykających towarzyszów; z tyłu za to coraz