Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którymi chylił się Dżianha; myśląc, że się ich przywódca omylił, chcieli już podejść bliżej, gdy tuż obok rozległo się przeciągłe, podobne do westchnienia sapnięcie; zakołysały się gałązki, sypiąc śniegiem, i ciemny grzbiet zwierza podniósł się z nocnego pod krzakiem legowiska. Dżianha metodycznie, nie zmieniając postawy, sięgnął ręką za siebie i dobył z sajdaka strzałę. Ale strzelać było niepodobieństwem, gdyż gęsta i wysoka ściana chróstu wznosiła się pomiędzy myśliwym a zdobyczą; próbować obejść, było to wystawić się na widok; pozostawało więc, trzymając łuk w pogotowiu, czekać, czy zwierz, żerując, nie wystawi się na strzał któregokolwiek z ukrytych w krzakach łuczników. Tak też zrobili. Stali, nie ruszając się wcale, a zwierz