Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

składali zarobione w ciągu dnia pieniądze. Wytrząsnął je na stolik z rachunkowemi książkami, który tulił się w rogu izby i począł liczyć.
Terminatorzy stali bez ruchu, jak skamieniali. Jedynie Kaliszer w odległym kącie skrobał coś niemrawo.
— Cóż wy, psie krwie!... — zaryczał znowu, ale, spojrzawszy na posępne twarze chłopaków, dodał natychmiast spokojnym, nieledwie przyjacielskim tonem:
— Fajerant!...