Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

minie, musiał kręcić korbę bormaszyny, ledwie zipał. Ilekroć barczysty Władek przykręcił śrubę, świder zacinał się i stawał.
— Smaruj!... — jęczał chłopaczek przez zacięte usta.
— Co... »smaruj«! Zwaryowałeś?!... Bor aż pływa. Da nam »stary« wcieranie!... Całą oliwiarkę zużyłem.... Dalej, dalej, pucuj Jeszcze dwadzieścia zostało dziurek!... Bierz za korbę... A jak nie masz siły, to idź do szewca! Słyszałeś, co ci stary mówił?!...
Nieszczęśliwy Wicek z rozpaczą zerkał na zegar, wzdychał, opierał omdlałe rączęta o korbę, wyginał się, jak nadeptany wąż, i znów furczało rozpędowe koło, ostre żądło świdra z piskiem zagłębiało się w metal i wyrzucało na jego powierzchnię loczki drobnych, świecących wióreczków...
— Tak, tak!... Ucz się, chłopcze, zawczasu... robić dziury! Podrośniesz, jakbyś znalazł!... I bez oliwy przebijać będziesz, zobaczysz!... — pocieszał malca czeladnik Kaliszer, pracujący w tej samej izbie.
— Oho!... hoo!... Wyskrob-hop! — rozśmiał się grubym głosem Władek.
Ale Wicek już nic tego nie słyszał, kręcił korbę zapamiętale, serce stukało mu w piersiach coraz boleśniej, a twarz powlekały sine cienie, jak w konaniu.
— Cosik dłuży się dzisiaj?! Znowu pewnie