Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stawił przy namiocie i zabronił puszczać do środka kogokolwiek, prócz nas medyków, a nadewszystko kazał bronić przystępu tobie, Beniowski!... Co więc to wszystko znaczy? Czy istotnie wszystko już pod jego poszło władzę!?
— Wcale nie!... To bezprawie!... Nie odbyliśmy jeszcze wyborów!... I ja zaraz pójdę sam zrobić tam porządek! Kto ze mną, panowie?... — krzyknął Kuźniecow.
Położył rękę na rękojeści szpady i spojrzał na otaczających; było ich dość dużo w namiocie, nikt się jednak za nim iść nie kwapił.
Wstrzymaj się, Kuźniecow!... — zwrócił się do niego Beniowski. — Niech sobie samozwaniec tymczasem rządzi!... Zobaczymy jutro, co przyniosą wybory. Teraz najmniejszy krok nierozważny z naszej strony może spowodować walkę bratobójczą... Zostaw więc jego straże w spokoju!... Meder i Bielski nie puszczą nikogo do środka, tego jestem pewny... My tu zdala będziemy wreszcie czuwać... Zato radzę wszystkim małżonkom sprowadzić co rychlej tutaj swoje żony, gdyż niepodobna przewidzieć, w co się obróci wolność w rękach tych szaleńców... Wracaj więc, Bielski, do siebie, a wy idźcie do obozu i niepostrzeżenie ściągajcie tutaj do mego namiotu ze swemi niewiastami i dobytkiem... Z tego pagórka panujemy nad obozem i armaty mamy pod bokiem...
— Ba, kiedy przy nich obok naszych straży